wtorek, 16 sierpnia 2011

Co nowego w Myspace, part 1: Duuużo rapu i trochę popu, a najlepszy Pezet

UWAGA, wersja z wczoraj, ponieważ wczoraj nie wstawiłem.

Nowości w Myspace - ze strony głównej, według mnie.


Teledysk Pezeta do "Co mam powiedzieć" gorszy niż sama piosenka, która, żeby nie było, została nagrana bardzo porządnie. Nawet trochę tandetny, szczególnie początek z kręcącym się łóżkiem. Symbol upływającego czasu? Chyba nie, Pezet próbuje przedstawić nieubłagane starzenie się co chwilę zmieniając fryzurę, przez co pewnie stara się przedstawić związek z tekstem piosenki. Ale mu nie wychodzi, dlatego obcokrajowiec mógłby pomyśleć, że w piosence raper chwali się, ile to ma znajomych. Sama kompozycja świetna.

Kolejny na mojej liście jest "The Throne" Jay'a-Z i Kanya Westa. Tutaj zaciętą walkę o miano bardziej beznadziejnego toczą teledysk i piosenka. Wygrywa piosenka. Mimo wyraźnych i trochę niepokojących inspiracji discopolowymi teledyskami (czarny, stuningowany sportowy samochód, w którym siedzą roznelgiżowane dziewczyny - chyba Kanye West naoglądał się disco polo przed przyjazdem na Coke Music Festival) to melodia jest gorsza. Zaczyna się nawet dobrze - byłem nawet nieco zdezorientowany, że tak dobrze, bo po pierwsze: jazzowo, a po drugie: nie śpiewał żaden z wymienionych artystów. W końcu dobra część została zapętlona i to do niej rapowali panowie. To znaczy, taki był chyba zamysł, ponieważ tak naprawdę duet nie zwracał większej uwagi na podkład i poradziłby sobie równie źle bez niego. Chyba, że ich nie doceniam i zarapowaliby jeszcze gorzej.

Następnym duetem rapowym (ostrzegałem, że będzie dużo rapu!) jest bardzo porządny zarówno pod względem muzycznym i teledyskowym (?) klip Commona i Nasa "Ghetto Dreams". Myślę, że teledysk spodoba się przede wszystkim mężczyznom, a kamerzysta świetnie się bawił podczas jego kręcenia. Stylistycznie nawet ciekawy, ale niezbyt oryginalny. Duet dobrze się sprawdza, troszkę wolniejszy Common i żywiołowy Nas tworzą dobrą parę. Do śpiewania. Nie mam żadnych zastrzeżeń.

Regina Spektor ze swoim singlem "My Man" tym razem śpiewa kabaret - może być. Nic odkrywczego, ale się sprzeda (nie narzucając Reginie komercyjności, raczej mało wyszukany gust rasie ludzkiej). Bardzo podobne do Édith Piaf - autentycznie, po wstępie już słyszę francuski - ale Édith miała głos jak dzwon, a Regina ma głos jak wszystkie dzisiejsze żeńskie gwiazdy pop i niektóre męskie - płaski, ewentualnie lekko falujący. Ale mimo wszystko całkiem znośne.

I na koniec wisienka na torcie - Marissa Nadler ze swoim klipem "Alabaster Queen". Pomijając bardzo rozwiniętą linię gitary, bardzo rozwiniętą linię piszczącego syntezatora i niekrytą umiejętność wokalistki do sylabizowania wyrazów, nie zostaje nic. Może się komuś spodoba... Ja ledwo wytrzymałem, słuchając czterech akordów przez dwie-i-pół minuty, ale głos Marissa nawet ma niezły. Fajnie by było, jakby go potrafiła wykorzystać i zaśpiewać coś całymi słowami i nie szepcząc. A teledysk? W skrócie, hipiska chodzi po lesie i dotyka gałęzi, przy okazji tańczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz