sobota, 16 lipca 2011

"Hot Sauce Committe Part Two" - Beastie Boys

Kto by nie znał starego, dobrego rapującego składu Beastie Boys?

Zakładam, że jakieś 95% Polski, może 90%, odkąd ich singiel pojawił się w zapowiedzi You Can Dance.

I wielka szkoda! Skład, chociaż już wiekowy (wspólnie grają 32 lata) ma jeszcze zacięcie i to słychać na ich najnowszej płycie - Hot Sauce Committee Part Two.

Włączając pierwszą piosenkę na płycie, słyszymy trzeciego singla (ale przewrotnie!) - "Make Some Noise", będącego jednym z najlepszych utworów. Piosenka zaczyna się czymś nietypowym, w stylu dzwięków wydawanych przez torturowaną umuzykalnioną kaczkę, ale ten fragment szybko się kończy i wkraczamy do części kaczki uradowanej, kiedy to ona przez 3/4 piosenki wybija jeden rytm i nie wydaje się być tym znudzona, może dzięki przerwie na refren i minisolówce. W tym czasie chłopcy zaczynąją rapować o tym, że wracają i miło by było, gdybyśmy zrobili trochę hałasu.

Następny w kolejności jest "Nonstop Disco Powerpack" - niepokojąco podobny do "Another One Bites the Dust" - perkusja + bas, ale dzięki temu dobry, jednak także troszeczkę powtarzalny.

Trzecie "OK" można bez wyrzutów sumienia przełączyć - macie moje przyzwolenie, ten utwór jest naprawdę lekko beznadziejny i trochę żenujący. Ale za to - nie jest powtarzalny. Takie pocieszenie.

Za to kolejny - nie ma co - trzeba posłuchać do końca. "Too Many Rappers" będący duetem Beastie Boys i Nas'a jest chyba najlepszym utworem na płycie. Pierwsze moje skojarzenie wiązało się z dentystą, ponieważ dźwięk na wstępie jest bardzo podobny do dźwięku wiertła dentystycznego i nie jest to moje odosobnione odczucie (Moja mama też tak myśli), jednak dalej jest wspaniale - dźwięk ten dobrze komponuje się z głosami raperów, szczególnie trochę później, odtwarzany w odpowiednim rytmie. Niezłe jest także wejście Nas'a.

Następne "Say It" dosyć elektroniczne, pełne zniekształceń, momentami jest podobne do "Too Many Rappers", przy pierwszym słuchaniu może całkowicie odrzucić, jednak trzeba dać mu trochę czasu - potem jest dobre. Szczególnie zaskakująca jest końcówka. "The Bill Harper Collection" uznaję za żart.

Zaś następne, znowu znakomite jest "Don't Play No Game That I Can't Win". Wejście jest rzeczywiście trochę dziwne, jednak wokal Santigold wszystko wynagradza. Świetna jest też linia basowa. Następnie "Long Burn The Fire" i "Funky Donkey" - w sumie nie warte uwagi.

 Potem trzydziesto-i-jedno sekundowe "The Larry Routine". Jedna z naprawdę niezgorszych piosenek, w której AdRock, MCA i Mike D śpiewają o perypetiach związanych ze zmianą swojego imienia.

Potem przeciętne "Tadlock's Glasses" - nic specjalnego, zaś potem pierwszy singiel - "Lee Majors Come Again", czyli Zmasowany Atak Gitarami Elektrycznymi (ZAGE). I choć z początku połączenie gitar i rapu może się wydać jako trochę beznadziejny pomysł, ma potencjał! Szybkie gitary i szybkie mówienie czynią z tego utworu utwór bardzo szybki - co wychodzi mu zdecydowanie na dobre.

Kolejne jest "Multiateral Nuclear Disarmament", w którym przez prawie całą piosenkę powtarza się, trochę jak w sekcie, jedno zdanie, na szczęście zniekształcone, inaczej można by było zwariować.

Potem bardzo przyzwoite "Here's A Little Something For Ya", które jednak nie odróżnia się za bardzo niczym specjalnym od innych piosenek.

"Crazy Ass Shit" to skolei kompletny wjazd na schizę. Rozpoczynają dzieci, radośnie powtarzające kilkakrotnie jedno zdanie, potem ciągle się z Boy'sami przeplatają. Trzeba to usłyszeć. I zwariować.

I na końcu średnie "The Lisa Lisa / Full Force Routine". Załóżmy, że Beastie Boy's poznaje się po tym jak zaczynają a nie jak kończą.

Świetnie, że znacie wszystkie piosenki, ale jak oni właściwie rapują?

Dobrze!

Zarąbiście!

Słuchając tej płyty w ogóle nie czułem ich wieku, może poza MCA, który jednak ogólnie wypadł najsłabiej. AdRock i Mike D są świetni, mają czyste, pełne energii głosy, które doskonale nadają się do rapu. Dobrze wchodzą też podczas wejść wspólnych. Jedynie MCA troszeczkę mi nie leżał - jego niski i chrapliwy głos w porównaniu do dwóch ww. brzmi, jakby śpiewał mając ostrą grypę. Bardzo dobrze wyszli także artyści dodatkowi.

Większość piosenek była niestety dosyć powtarzalna - kiedy jakiś motyw pojawiał się na początku piosenki, zwykle przetwawał do refrenu, potem było malutkie urozmaicenie w postaci kilku nutek i powrót do tematu. Ale przy rapie ma to małe znaczenie.

Ogólnie, płyta jest dobra. Do rapowania nie można się nigdzie przyczepić, melodie są dobre, ale powtarzalne. Moją końcową oceną dla tej płyty niech będzie mocne 4.

                         4/5

A tutaj - bardzo proszę, cały album. Oceńcie sami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz